Tak, to już ten czas!
Za kilka dni Sylwester i wszyscy na około mają tylko te dwie rzeczy w głowie: gdzie spędzić Sylwestra i jak zacząć Nowy Rok z dobrymi postanowieniami.
Ja o swoich postanowieniach już trochę pisałam, 2 lata temu, we wpisie: Życzenia i przepis na szczęście 😉 i co jest zaskakujące – są dla mnie nadal aktualne!
W tym roku też zamierzam je spełniać, ale już bardziej na zasadzie nawyku niż postanowienia. To mnie bardzo cieszy, bo w końcu chyba o to chodzi w noworocznych postanowieniach – żeby przekształciły się w nawyki.
A ponieważ te, oraz kilka innych postanowień udało mi się przekształcić w nawyki, dziś napiszę o tym, jak to zrobiłam.
Mam oczywiście na swoim koncie sporo postanowień, których nigdy nie wdrożyłam. Przez wiele lat podchodziłam z wielkim entuzjazmem do wypisywania pierwszego stycznia wspaniałych haseł na cały rok. Miałam siłę i motywację, w końcu to nowy, nowiuśki, długi rok przede mną. A potem w grudniu wzdychałam, trochę się na siebie złościłam i znów postanawiałam wziąć się w garść od nowego roku. Z przytupem!
Dziś wiem, że popełniałam kilka prostych błędów. Pewnie popełniałam ich więcej, niż mam tego świadomość, ale już zmiana tego, o czym zaraz Wam opowiem, przyniosła u mnie sporo pozytywnych efektów.
Zacznij od konkretów
Moim najnowszym postanowieniem, które powoli zmienia się w nawyk, było postanowienie pisania przynajmniej jednego posta w tygodniu. Wybrałam konkretny dzień – środę, w którą post ma się koniecznie pojawić… i zaczęłam pisać. To było kilka tygodni temu i pierwszy sukces mogę już ogłosić: posty pojawiały się i nadal pojawiają się regularnie.
Co w tym przypadku zadziałało?
Zaczęłam od analizy podstaw: czy postanowienie związane z blogiem w ogóle ma sens.
Bo robienie rzeczy bez sensu… nie ma sensu! Banał, ale ile razy postanawiamy sobie coś, co tak na prawdę nie ma dla nas znaczenia, nie widzimy w tym celu, nie widzimy żadnych pozytywnych aspektów, wyznaczamy sobie zadanie z zazdrości albo pustej ambicji.
Przykład? Chcesz kupić wielkiego SUVa, bo coś cię skręca gdy widzisz nowe, lśniące auto u sąsiada na podjeździe? Ok, zazdrość to silna motywacja, ale czy na pewno ma sens? Czy, jeśli głównie i sporo jeździsz po mieście, to będzie Ci się dobrze takim autem jeździło? Czy nie będzie palił jak smok i parkował jak krowa? Czy to na pewno coś do czego warto w Twoim przypadku dążyć? Rozumiem – nad zazdrością trudno zapanować, ale może znajdź jednak coś po czym sąsiad zzielenieje, ale co bardziej odpowiada Twoim potrzebom i Ciebie będzie uszczęśliwiać na co dzień, także poza polem wiedzenia sąsiada 😉
Wracając do mojego postanowienia: ja doszłam do wniosku, że moje postanowienie ma dla mnie sens i ma dobre strony. Chcę pisać więcej, chcę pisać regularnie, widzę też w tym długofalowy cel. Co teraz zrobić?
Czas na konkrety. Moje postanowienia udaje mi się utrzymać gdy są prymitywnie ociosane do ości, brutalnie konkretne, pozbawione wszelkich liryzmów i mglistych nadziei.
Jeden post w tygodniu. Minimum.
Jak się uda więcej – bravissimo! Ale jeden musi być.
Konkret drugi: wyznaczam dzień tygodnia. Środa. Bo lubię środy i jakoś tak mi pasują. Czysta fanaberia, ale sprowadzona do konkretu.
Znam siebie od ładnych paru lat i wiem, że jeśli nie wyznaczę dnia tygodnia to wpadnę w „wieczne jutro”. No to środa.
Mamy już bohatera (post) i miejsce (środa), teraz „czas”, prawda? Teraz przechodzę do zaskakującego elementu, którego kiedyś nie uwzględniałam – wyznaczam sobie krótki czas. Jeden miesiąc. 4 tygodnie, 4 posty, ja nie dam rady?!
Nie wyznaczam już sobie „ambitnych” terminów typu: cały rok! Do końca świata i jeden dzień dłużej! Przerosną mnie swym ogromem już na wstępie, przytłoczą nieogarnialnością, a jednocześnie obudzą we mnie chochlika szepczącego: „no skoro masz caaały rok, to spokojnie możesz zacząć jutro… albo w poniedziałek… od nowego miesiąca… albo jak będzie cieplej!” Znacie te teksty?
Im więcej prostych konkretów sobie ustalę tym łatwiej mi się ich trzymać. Trzeba tylko pamiętać, że to są ramy, ale nie mogą to być bariery. Sami je sobie nakreślamy, sami możemy je zmienić, jeśli okaże się że coś idzie nie tak. Nasze ustalenia muszą pozostać nieco elastyczne, bo co jeśli akurat w środę trafiłby mi się ciekawy kurs językowy? Albo seria wykładów lub seansów filmowych. Muszę wtedy zweryfikować moje założenia i wybrać wyjście – mam ich kilka. Mogę pisać post wcześniej i tylko publikować w środę, albo mogę zmienić dzień tygodnia – nie ma tragedii. Póki dokonuję korekt, ale nie porzucam działania to wszystko jest ok.
Jeśli chodzi o ramy czasowe – jestem minimalistką, ale ma to też głębszy sens praktyczny, bo jeśli uda mi się utrzymać postanowienie przez miesiąc, to po tym czasie będę mogła je zrewidować i wybrać czy warto je kontynuować, zmienić czy porzucić. To dobry czas żeby wyczuć czy nam się udaje, czy mamy z tego co robimy (albo z pierwszych efektów) satysfakcję, czy założenia są dobre. Jeśli udało nam się wytrwać miesiąc to mamy też już pierwszy kamień milowy i sukces, a to dobrze wpływa na chęci do dalszego działania.
Może się jednak zdarzyć, że po miesiącu i tak czujemy jedynie porażkę. Wtedy warto bardzo dokładnie przeanalizować co właściwie poszło nie tak, na czym się „wyłożyliśmy”. Czy cała idea okazała się bezsensowna, czy tylko jakiś element nas zablokował? Jeśli postanowienie brzmiało: będę chodzić na siłownię 2 razy w tygodniu przed pracą, to może powodem dla którego się nie udało, był tylko termin? Nie myśl o sobie „jestem leniem, nie potrafię wstać godzinę wcześniej”, spróbuj zacząć chodzić na siłownię po pracy. Szukaj prostych rozwiązań. Jeśli chcesz osiągnąć ten cel to nie ma znaczenia, czy pójdziesz ćwiczyć o 6 rano, o 16tej, wieczorem czy w środku nocy.
Nie bądź swoim wrogiem
Nie udało się, nie działa, nie potrafię, czas mija a z postanowienia nici… i co teraz?
Jeśli analiza nic nie dała, próby drobnych zmian nic nie dały, nic nie robisz i znasz winnych: to Ty i Twoje lenistwo – weź głęboki wdech i po prostu sobie odpuść. Nie katuj się, nie wmawiaj sobie kolejnych paskudnych cech. Pod wpływem świeżego poczucia porażki potrafimy być sami dla siebie sędzią i katem równocześnie. I tak jak w kłótniach z innymi: nadużywamy słów „zawsze” i „nigdy”.
To, że Twoje postanowienie (to jedno i konkretne) nie wypaliło wcale nie oznacza, że jesteś leniem, debilem, krową czy innym (uroczym i Bogu ducha winnym) zwierzęciem. Nie jesteś.
Jest jakiś powód, który sprawił, że Ci nie wyszło, ale teraz, pod wpływem emocji, na pewno nie wskażesz go prawidłowo.
Może za jakiś czas, może nawet za kilka lat nabierzesz tyle dystansu żeby szczerze i bez wyrzutów sumienia przyznać, że nienawidzisz uczyć się słówek, masz odwieczne mdłości na widok zielonych paciaj do picia czy bieganie jest ostatnią rzeczą jaką chcesz robić. I z tego spokojnego dystansu do siebie dodasz też: ale zamiast wkuwania słówek lubię naukę z native speakerem i żywy język łatwiej mi załapać. Zdrowe soki nie przejdą mi przez gardło, ale piję wodę i więcej się ruszam na co dzień, bo zamiast znienawidzonego biegania wybieram spacery i wchodzenie po schodach, gdy tylko jest okazja. Z dystansu wskażesz słabość, ale też swoje dobre strony.
Daj sobie spokój z samobiczowaniem, nie znam nikogo, kto użalając się nad sobą do czegoś by doszedł. Jeśli potrafisz wskazać powodów potknięcia (nie leżących w Tobie i Twoim, jakże okropnym, charakterze) i nie widzisz pozytywnej alternatywy to chwilowo machnij na to ręką. Nie udało się, trudno, nie będziesz mistrzem świata w tej dziedzinie. Nie stój tak, tylko ruszaj dalej, życie płynie, inne możliwości czekają na odkrycie.
Bo złej baletnicy…
Mam już prawie wszystkie elementy układanki: postanowienie, ramy czasowe, cel, który mi się podoba i przede wszystkim motywację, żeby zacząć od najbliższego poniedziałku… o nie-nie-nie!!! Zaczynamy TERAZ. Już, zaraz, natychmiast.
Zasada jest prosta: postanowienie przestanie być „planem” jeśli je wdrożysz. Najsilniejszą motywację, żeby zacząć masz właśnie teraz – zaraz po ustaleniu celu, planu itd. Wykorzystaj to!
Każdy kolejny krok będzie już wtedy „kontynuacją”, a nie początkiem drogi. Pierwszy, choćby mały krok, zrób już teraz.
Chcesz regularnie ćwiczyć? Dokończ czytać ten wpis i 10 minut poćwicz 😉
Tylko nie wykręcaj się drobiazgami! Bo jeśli przeszkodą w rozpoczęciu ćwiczeń jest brzydki dres, to mam złą wiadomość – chyba się oszukujesz i nie masz zamiaru przejść do działania, chcesz tylko ułożyć sobie piękną wizję w głowie. Wygodne ubranie, odpowiednie obuwie czy inne elementy są oczywiście ważne, ale możesz dokupić je z czasem. Nie polecam biegania maratonu w byle jakim obuwiu, ale dziś nie idziesz przebiec maraton. Zacznij od prostej rozgrzewki – stare obuwie i zwykła koszulka do tego chyba Ci wystarczą.
Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy – pewnie znasz to powiedzenie. Zastanów się nad nim porządnie.
To prawda, że jeśli chcesz coś zrobić nie będziesz wynajdywać sobie przeszkód. Opracuj więc swoją strategię, rozłóż ją na proste kroki, realne dla Ciebie terminy i… ruszaj do celu, a ja trzymam kciuki 🙂