Podróż zbliża się do końca, jesteśmy już w Polsce, a mnie naszła wena na pierwsze podsumowanie.
Spędziliśmy prawie miesiąc w podróży, przemieszczając się z miejsca na miejsce. Wystartowaliśmy w Polsce, odwiedziliśmy Kopenhagę, po noclegu w Szwecji ruszyliśmy przez Norwegię – od Oslo po Kirkenes – od południa na północ i zarazem od zachodu na wschód. Potem była już nieco krótsza, ale równie miła podróż przez Finlandię – z północy na południe, aż w końcu promem z Helsinek do Tallina przeskoczyliśmy morze i wróciliśmy przez Estonię, Łotwę i Litwę do kraju ojczystego.
Razem wziąwszy prawie miesiąc w różnych warunkach i przy różnej pogodzie. Nocowaliśmy głównie na kempingach, ale także na dziko – poza cywilizacją.
I muszę się pochwalić za spakowane rzeczy. Całkiem sensownie mi to wyszło.
Mam ze sobą rzeczy i na 30 stopni i na 0. Wiem, może to niewielkie osiągnięcie, kiedy jedzie się kombi z dodatkowym bagażnikiem na dachu, ale ja jestem szczerze zadowolona z tego co wzięłam. Zresztą sporą część bagażnika zajmowało jedzenie (ekwipunek na drożyznę Norwegii). A do tego namiot, śpiwory, maty samopompujące itd. Ja na swoje rzeczy mam tylko torbę podróżną. Sporą, ale jedną. To też był dobry wybór – torba jest pakowna i elastyczna. Po bokach ma dwie duże kieszenie, a dostęp do środka jest prosty i wygodny.
Poza ubraniami, kosmetykami i innymi oczywistymi rzeczami jest kilka mniej oczywistych, które w takich warunkach bardzo się przydają i warto o nich pamiętać i właśnie Wam je opiszę.
Rzeczy które się przydały w długiej podróży autem, przez kilka krajów:
- małe worki na śmieci, śniadaniówki itp. nie wiem jak to się dzieje, ale ciągle są potrzebne – na śmieci i „śmietki” w samochodzie, na otwarte opakowania chleba, cukru itp. i na mnóstwo innych rzeczy;
- duża paczka chusteczek, jak poprzednio – do wszystkiego, stoi w aucie, zawsze pod ręką;
- podwójne i potrójne gniazdka na usb – mamy w sumie 6 wyjść usb (volvo ma dwa gniazdka zapalniczek – kocham ich za to!) i nie ma problemu z ładowaniem sprzętów – gniazdek nigdy nie za dużo, tak jak w domu (a przy okazji warto przed wyjazdem poszukać i kupić zamienniki tradycyjnych ładowarek „gniazdkowych”, np. do baterii aparatu);
- szybkoschnące ręczniki – nie ma z nimi problemu przy żadnej pogodzie i porze dnia a do tego zajmują mniej miejsca niż zwykłe ręczniki. Rozmiar średni do kupienia w większości sklepów turystycznych za 30 zł;
- dwie butelki z grubszego plastiku – kupiłam z myślą o tym dwa napoje przed wyjazdem, macając w markecie grubość i twardość butelek; sens tego jest taki, że są trwalsze od byle jakich, a w wielu krajach kranówka jest zdatna do picia. Wodę zawsze warto mieć przy sobie, jeśli nie do picia to choćby do opłukania rąk;
- zupki instant – nawet jeśli nie jest to podstawowe danie to czasem miło coś ciepłego wypić w dowolnym momencie;
- duży kubek – wygodny i na herbatę i na zupkę i nawet na gołąbki z ryżem – wzięłam go w ostatniej chwili i całe szczęście, bo używałam na okrągło;
- mała kuchenka gazowa – my mamy palnik Optimus Crux Lite do którego dokupuje się kartusz gazowy, który starcza na zaskakująco długo – nam na całą podróż starczyło 450 g i jeszcze zostało, ale nawet jak się skończy to nie ma problemu, widziałam je na własne oczy na stacjach benzynowych, są więc dość łatwo dostępne. Oczywiście na wszystkich kempingach są kuchnie, czasem w domkach i pokojach są też palniki elektryczne, ale nawet jeśli nie chcecie spędzać nocy w naturze i planujecie spać tylko na kempingach to po pierwsze: kuchnia bywa umiejscowiona na drugim końcu kempingu, a po drugie w trakcie postoju też czasem nachodzi człowieka ochota na coś ciepłego – warto mieć swoją małą kuchenkę przy sobie.
Rzeczy, które mogliśmy / powinniśmy byli wziąć:
- przedłużacz z rozgałęziaczem – czasem jest tylko jedno gniazdko w dodatku głęboko za lodówką;
- wygodne garnki – nasz mini zestaw okazał się zbyt mini (=gotowanie na dwie tury) i okropnie niepraktyczny (=opadająca rączka trzymana widelcem doprowadzała nas do szału!);
- gumki recepturki – tak jak woreczki i chusteczki – do wszystkiego;
- drugi termos – jeden na gorącą wodę a drugi na herbatę, bardzo żałuję że mamy teraz tylko jeden, bo jeśli chcemy na postoju wypić gorący kubek to musimy wyciągać kuchenkę a można było łatwiej.
Ewentualnie jeśli macie miejsce to można wziąć:
- mały czajnik – to już szczyt luksusu, ale co tam, jeśli nie macie zamiaru tachać wszystkiego na plecach to można zaszaleć, kto podróżnikowi zabroni?
- turystyczny grill – my w przypływie fantazji wzięliśmy (oraz folię aluminiową do pieczenia!) i to też był fajny pomysł. Nie zajął dużo miejsca, a węgiel można kupić teraz niemal wszędzie. Kilka razy skorzystaliśmy.
Nie wymieniłam tu wielu podstawowych rzeczy takich jak latarka, klapki, sztućce, szara taśma, multitool, scyzoryk itp., bo zakładam, że o nich wiecie i pamiętacie. Ja chciałam podsunąć propozycje, o których można zapomnieć, lub „nie pomyśleć” przed taką wyprawą. Mam nadzieję, że Wam się przyda!